[cite] ruda megi:[/cite]Są minusy choćby tak przyziemne ( dla niewierzących ) , że facetowi się znudzi, nie wiem tabletki zapomni , zajdzie w ciążę i zostaje sama z dzieckiem.
Jeśli facet byłby do tego zdolny przed ślubem, to raczej nie chciałabym z nim być.
Oczywiście ślub miał dla mnie ogromne znaczenie.
Tylko z tego wynika, że po ślubie jakoś się nie znudzi. Znudzić się może zawsze.
To już problem tych osób, dla których argumenty wiary nie są najważniejsze.
Sami sobie utrudniamy życie, próbując stawiać własne "widzimisię" na miejsce oczywistych prawd, które nam przeszkadzają... Potem dziwimy się, że "coś nie wychodzi"...
Dla wierzących gwarantem trwałości małżeństwa jest Bóg - żadne ludzkie zabezpieczenia ani "przygotowania" Mu nie dorównają...
[cite] MonikaN:[/cite]Kiedyś na poważnie byłam w związku przez 2 lata, o tym, że się rozeszliśmy przesądziła rekacja mojego ówczesnego chłopaka na śmierć Jana Pawła II. To było nie do przełknięcia. Potem się okazało dopiero, że jest antykościołowi, miałabym z Nim przerabane, a że był duuużo starszy, to namawianie Go na wiarę mi małolacie wydawało się trudne.
Przez dwa lata chodzenia z kimś nie zdołałaś się zorientować, że jest antyklerykałem? Sorrry, pachnie lipą na 100 km.
@Paradidel są minusy. Pomijając względy moralne, jest to strata czasu. Po co odwlekac ślub jak się jest pewnym ze się chce z dana osobą spędzić życie? Po co razem mieszkać jeśli nie jestem pewna czy to jest facet którego kocham? Wkurza mnie takie testowanie się, bo i tak w ten sposób nie dowiem się prawdy o człowieku który ma być moim mężem.
Każdemu coś nie wychodzi - wierzącym i niewierzącym. Żyjemy w końcu w takim samym świecie.
Gwarantem dla wierzących jest Bóg, ale w znaczeniu ziemskim dla mnie jest to że jest miłość i że się po prostu chce ze sobą być. Bierze się ślub, zakłada rodzinę, ma dzieci - bo się chce.
[cite] Odrobinka Leśna:[/cite]@Paradidel są minusy. Pomijając względy moralne, jest to strata czasu. Po co odwlekac ślub jak się jest pewnym ze się chce z dana osobą spędzić życie? Po co razem mieszkać jeśli nie jestem pewna czy to jest facet którego kocham? Wkurza mnie takie testowanie się, bo i tak w ten sposób nie dowiem się prawdy o człowieku który ma być moim mężem.
Ślubu nie odwlekałam, wręcz szybciej wzięłam Aha, i nie testowaliśmy się. Po prostu chcieliśmy.
Koleżanka testowała faceta w ten sposób że powiedziała że z nim zrywa i była ciekawa czy "on będzie bardzo cierpiał bez niej" . Genialne w swej prostocie.
No cierpiał bardzo, ale wrócić do niej nie chciał - powiedział że bardziej cierpi nad jej głupotą.
Dlatego ja nie mówię niewierzącym że maja nie mieszkać razem przed zawarciem kontraktu cywilnego.
Paradidel, mylisz się. Jeśli choc jedna osoba w takim związku chce ślubu to nie zyje się jak małżeństwo, tylko zabiega się o to zeby on/ona mnie zechciała na żonę/ męża.
No tak, ale pomijając względy moralne, to mieszkając ze sobą bez ślubu w zasadzie żyje się jak małżeństwo. To jest całkiem niezły sposób poznania człowieka, który ma zostać drugą połówką. Codzienność potrafi dotkliwie zweryfikować siłę miłości/zauroczenia...
Nie żyje się jak małżeństwo, bo nie jest się w małżeństwie.
Po ślubie sakramentalnym nie ma odwrotu, jest się z wybranym człowiekiem na dobre i na złe, na zawsze.
W konkubinacie zawsze jest furtka, w świadomości zawsze są dwa wyjścia - to zupełnie moim zdaniem zmienia postać rzeczy.
Ale chyba ta furtka w małżeństwie się jednak rózni sporo od tej w konkubinacie? W konkubinacie można się rozstać bez zadnych zobowiązań, konsekwencji itp.
Nie żyje się jak małżeństwo, bo nie jest się w małżeństwie.
Po ślubie sakramentalnym nie ma odwrotu, jest się z wybranym człowiekiem na dobre i na złe, na zawsze.
W konkubinacie zawsze jest furtka, w świadomości zawsze są dwa wyjścia - to zupełnie moim zdaniem zmienia postać rzeczy.
Oczywistym jest, że ślub bierze się na zawsze. Ale druga rzeczą jest to, że jak się kocha drugą osobę, to też jest się z nią na zawsze. Przed ślubem również.
Ja znałam poglądy mojego chłopaka na małżeństwo - że jest za tradycyjną formą rodziny, on wiedział że ja również.
Więc nie było zgrzytów. Ale jakby były to ślub by nam w niczym nie pomógł, a chyba raczej zaszkodził (albo rozwód, albo ktos żyje w przymusie - paskudna sytuacja)
Ilonko - i Ty i ja wiemy, że w tym temacie się nie porozumiemy. Fundamentem są podstawy, od których każda z nas wychodzi. Dla mnie jest to wiara w nierozerwalność małżeństwa i nauka Kościoła Katolickiego. Dlatego nie będę wchodzić w dyskusję na temat rozwodów i życia w przymusie. Z Bogiem można wszystko - jestem tego świadectwem ja i moje małżeństwo. Szczęśliwe, mimo problemów lub raczej razem z nimi.
Jeśli ktoś spodziewa się po ludzkiej miłości i małżeństwie (związku) tylko raju, to jest w ogromnym błędzie i wtedy nic nie pomoże... Jeśli ktoś ma świadomość swoich i cudzych słabości, ale wie, że z Bogiem da radę - to rzeczywiście da radę.
Wszystko.:bigsmile:
@Ilonka, sorry ale w takim razie po co mieszkaliscie razem przed ślubem, skoro nie chcieliście sie przetestować, chcieliscie wziąć ślub itp. Przecież jak się jest czegos pewnym to się bierze ślub a nie zwleka na pomieszkanie sobie razem. Poza tym nie rozumiem z jakiej pozycji piszesz: wierzącego czy niewierzącego, bo to zmienia postac rzeczy. Przy ślubie sakramentalnym, to Bóg jest gwarantem związku a nie człowiek. Jak się o tym zapomni to ciężko jest wytrzymac z drugim człowiekiem dłużej niz kilka lat.
Ja jeszcze wrócę do przykładu z nie tak odległej przeszłości kiedy kobieta była wydawana za mąż przez rodziców. Jeszcze naszym babkom tak sie zdarzało wychodzić za mąż i okazywało się ze wiele małżeństw było udanych.
[cite] Odrobinka Leśna:[/cite]Ale chyba ta furtka w małżeństwie się jednak rózni sporo od tej w konkubinacie? W konkubinacie można się rozstać bez zadnych zobowiązań, konsekwencji itp.
Chyba, że w konkubinacie pojawia się dziecko, wtedy jest tak samo trudno.
Wewnętrzne nieuporządkowanie wynika z faktu tego, że w centrum Twojego życia jesteś Ty sama, Twoje potrzeby, Twoje przemyślenia (trafne mniej lub bardziej). Wartościujesz wydarzenia w odniesieniu do SIEBIE.
Jeżeli z życiu człowieka na pierwszym miejscu jest Bóg to pozostałe rzeczy są na swoim miejscu. Bo odniesienie do Boga weryfikuje i porządkuje życie.
Stąd moje pytanie o stosunek do Chrystusa - jakoś od razu wyczułam, że nie gra w Twoim życiu pierwszych skrzypiec.
Nie wiem czy dobrze wybrałaś forum. Ono jest nie tylko wielodzietnych. Ale także ultrakatolickie.
A dyskusje są tu ciekawe dlatego właśnie, że ludzie żyją radykalnie. Najpierw Bóg. Potem świat.
Komentarz
Jeśli facet byłby do tego zdolny przed ślubem, to raczej nie chciałabym z nim być.
Oczywiście ślub miał dla mnie ogromne znaczenie.
Tylko z tego wynika, że po ślubie jakoś się nie znudzi. Znudzić się może zawsze.
Sami sobie utrudniamy życie, próbując stawiać własne "widzimisię" na miejsce oczywistych prawd, które nam przeszkadzają... Potem dziwimy się, że "coś nie wychodzi"...
Dla wierzących gwarantem trwałości małżeństwa jest Bóg - żadne ludzkie zabezpieczenia ani "przygotowania" Mu nie dorównają...
Może Ci pachnieć lipą, brzozą, dębem czy chcesz.
Gwarantem dla wierzących jest Bóg, ale w znaczeniu ziemskim dla mnie jest to że jest miłość i że się po prostu chce ze sobą być. Bierze się ślub, zakłada rodzinę, ma dzieci - bo się chce.
Tak samo pokonuje razem różne przeszkody.
Ślubu nie odwlekałam, wręcz szybciej wzięłam Aha, i nie testowaliśmy się. Po prostu chcieliśmy.
Koleżanka testowała faceta w ten sposób że powiedziała że z nim zrywa i była ciekawa czy "on będzie bardzo cierpiał bez niej" . Genialne w swej prostocie.
No cierpiał bardzo, ale wrócić do niej nie chciał - powiedział że bardziej cierpi nad jej głupotą.
Paradidel, mylisz się. Jeśli choc jedna osoba w takim związku chce ślubu to nie zyje się jak małżeństwo, tylko zabiega się o to zeby on/ona mnie zechciała na żonę/ męża.
Nie żyje się jak małżeństwo, bo nie jest się w małżeństwie.
Po ślubie sakramentalnym nie ma odwrotu, jest się z wybranym człowiekiem na dobre i na złe, na zawsze.
W konkubinacie zawsze jest furtka, w świadomości zawsze są dwa wyjścia - to zupełnie moim zdaniem zmienia postać rzeczy.
Jeśli ktoś spodziewa się po ludzkiej miłości i małżeństwie (związku) tylko raju, to jest w ogromnym błędzie i wtedy nic nie pomoże... Jeśli ktoś ma świadomość swoich i cudzych słabości, ale wie, że z Bogiem da radę - to rzeczywiście da radę.
Wszystko.:bigsmile:
Ja jeszcze wrócę do przykładu z nie tak odległej przeszłości kiedy kobieta była wydawana za mąż przez rodziców. Jeszcze naszym babkom tak sie zdarzało wychodzić za mąż i okazywało się ze wiele małżeństw było udanych.
Chyba, że w konkubinacie pojawia się dziecko, wtedy jest tak samo trudno.
Polecam świetne konferencje Pawlukiewicza "Sex poezja czy rzemiosło", druga płyta zwłaszcza na powyższy temat.
A moja skromna refleksja jest taka, że budowanie związku na grzechu prędzej czy później grozi ruiną.
O dalekosiężnych i często widocznych dopiero z bardzo dużego dystansu konsekwencjach tegoż grzechu nie wspomnę.
Myśmy nie zwlekali ze ślubem. Podjęliśmy decyzję, zaplanowaliśmy, wzięliśmy.
Związek dwojga ludzi nigdy nie będzie rajem, co nie znaczy że można przestać się starać by było jak w raju.
Dlatego zadam tylko jedno pytanie:
Kim dla Ciebie osobiście jest Jezus Chrystus?
Jakie wewnętrznie nieuporządkowanie?
Ale to ślub masz cywilny czy kościelny?
Jeżeli z życiu człowieka na pierwszym miejscu jest Bóg to pozostałe rzeczy są na swoim miejscu. Bo odniesienie do Boga weryfikuje i porządkuje życie.
Stąd moje pytanie o stosunek do Chrystusa - jakoś od razu wyczułam, że nie gra w Twoim życiu pierwszych skrzypiec.
Nie wiem czy dobrze wybrałaś forum. Ono jest nie tylko wielodzietnych. Ale także ultrakatolickie.
A dyskusje są tu ciekawe dlatego właśnie, że ludzie żyją radykalnie. Najpierw Bóg. Potem świat.
Poza tym ślubu kościelnego nie żałuję. Słowa i nie opuszczę aż do śmierci traktuję bardzo poważnie.
Ale już dzieci chrzcić nie będziemy.
Widzę że nie wszyscy tutaj są ultrakatoliccy.
Piszę na forum tylko w swoim imieniu. Więc piszę tylko o sobie.
Jeszcze się nawrócisz. I co wtedy?
Nie masz racji Moniko. Jeżeli Ilona nie może zobowiązać się przy chrzcie, że wychowa dzieci w wierze to nie powinna ich chrzcić.
Kościół to nie supermarket, sakramenty są dla wybranych.