@Beta słowo klucz to potencjał. Jak ktoś ma potencjał na habilitacje - niech robi Jak ktoś na glazurnika (wiele osób wcale nie ma!) - niech nim zostanie Bunt jest chyba na takie traktowanie, ze lepiej zrobic doktorat niz iść do branzowki Moze i lepiej, ale to jak lepiej byc pieknym, mądrym i bogatym Jak ktoś ma sredni potencjał, musi brać korki, kursy, nie wiadomo co, to po co?
Zresztą, potencjał intelektualny to jedno, a inne czynniki bywają ważniejsze. Najlepiej mają ludzie wszechstronnie uzdolnieni, którzy sami potrafią sobie stworzyc warunki do rozwoju i pracy, ale oni chyba rzadko podążają jakąś standardową droga. Jest kupa doktorów itp., którzy nie potrafią sobie zorganizować pracy, w pewnych tematach są jak dzieci we mgle. Jak ktoś umie sobie inteligencja załatwić pewne sprawy, to nie ma naturalnej stymulacji do rozwoju innych obszarów osobowości.
O liczbie dzieci w rodzinie wielodzietnej często decydują możliwości zdrowotne matki, a nie finanse. Więc nie ma 6., 11. dziecka dlatego, bo Pan Bóg im nie dał, a nie dlatego, że rodzice uważają, że ich nie stać.
U nas czasem dzieci chodzą na zajęcia językowe, czasem nie. Najlepiej lubię pana Czesława, człowieka który mieszkał w USA, RPA i Polsce, uczył matematyki w Stanach, pływał na okrętach jako wojskowy, pisze śmieszne historyjki-zagadki i w ogóle nie przygotowuje do egzaminów typu szkolnego. Najstarszy najwięcej nauczył się słuchając podcastów z fizyki i informatyki potrzebnych mu do samokształcenia w ED. Z podręcznikami zapoznaje się 2 tygodnie przed egzaminem, żeby przejrzeć słownictwo i gramatykę, i to mu wystarcza na 5-6 z podstawy.
Ciekawie uczył się angielskiego mój mąż. Nie miał ani w liceum, ani na studiach (miał rosyjski i francuski). Nie miał ani godziny lekcji w życiu. Najpierw słuchał angielskich piosenek i je tłumaczył. Potem przegrał na pendrive'a kurs Szkutnika i słuchał w kółko w samochodzie. Ma poziom taki, że pisze artykuły naukowe i dokumentację po angielsku, rozumie, tylko nie mówi. Ratuje go to przed delegacjami zagranicznymi.
To chyba kwestia kogo kto uważa kogo za prymusa. Poza tym zawody usługowe siłą rzeczy powodują, że możesz świadczyć usługi dla osób słabo wykształconych. Ale to nie jest zatrudnianie prawnika, księgowego, lekarza tylko wykupywanie oferowanej usługi.
Mnie w branżówce najbardziej przeraża poziom towarzystwa. Mam dziecko, które nie lubi się uczyć, woli działać. Ogólnie, póki co, świetny materiał na branżówkę, ale jednak wolałabym by miało lepsze towarzystwo w wieku dojrzewania więc wolałabym technikum.
Tak to jest kuriozum porównywać matkę jedynaka, która mówi do gazety że nie chce drugiego bo obniży swój standard życia i przedszkole nie będzie mogło być prywatne, do matki już wielodzietnej.
Tak, kuriozalne jest porównywanie jednej matki do całej społeczności...
Dla mnie technikum daje więcej możliwości jeśli się zmieni aspiracje i chce się na studia niż branżówka. W Szwajcarii 80% uczniów szło do branżówek, bo pieniądz od razu i uniezależnienie się od rodziny. Ja uczyć się zaczęłam po ukończeniu studiów i właściwie przy dzieciach. Zrobiłam parę certyfikatów z księgowości i z płacówki i z prawa pracy. Potrzebne mi to było do prowadzenia księgowości w firmie. Dzięki temu jesteśmy niezależni od księgowych. Przynajmniej na etapie rodzinnej firmy. Studia dały mi papier. Nie rozszerzyły horyzontów w żaden sposób. To akurat mam w gratisie od Boga że obdarzył mnie fantazją i możliwościami intelektualnymi. Moje dzieci są różnie zdolne. Pchać na siłę nigdzie nie zamierzam. Myślę że większość ma możliwość zdania matury. Ogromny potencjał ma najstarszą ale wybrała macierzyństwo i rodzinę. Trochę szkoda, natomiast uważam że nie mam prawa kwestionować jej wyborów a na rozwój zawsze jest czas tylko zależy od chęci i aspiracji, ewentualnie od potrzeby. Ona zresztą miała multum zajęć dodatkowych które w ogóle nie przełożyły się na motywację do zdobywania wykształcenia mimo że z pewnością ja rozwinęły. Maturę z francuskiego zdała na 97% na poziomie dwujęzycznym. Tak że mówi i pisze i rozumie jak autochtoni. A że do branżówki idą odpady to jasne. Bo większość rodziców ma aspiracje w stosunku do swoich dzieci i nimi realizuje swoje marzenia. Generalnie jak się zastanowię to w ogóle nie mam jakichś marzeń dotyczących tego że moje dzieci będą kimś na jakimś stanowisku. Dla mnie najważniejsze żeby były samodzielne i szczęśliwe. I moralne. A co do doktoratów. Mój szwagier ma i uczy w szkole średniej. Tak że jest naprawdę różnie.
@Odrobinka wykształcenie to jednak kwestia obiektywna. Jak ktoś ma doktorat, to znaczy, że jest lepiej wykształcony od tego, co tylko branżówkę skończył.
Turtutek pisał o prymusach, czyli najlepszych uczniach w klasie czy szkole. Te są osoby mają doktoraty, habilitacje i naprawdę nie wierzę by pracowały w małych firmach prowadzonych przez kogoś po branżówce. Zwyczajnie mają potencjał który wykorzystują inaczej.
Nie znaczy. To uproszczenie. Ma papier że skończył studia. I po niektórych kierunkach większe możliwości. Studia doktoranckie to jednak zgłębianie konkretnej dziedziny czy specjalizacji. I tak, taka osoba jest specjalistą. Podobnie jak dobry hydraulik. Natomiast ogólna wiedza i rozwój zależy od możliwości danego człowieka i jego chęci do poznawania świata. Zwłaszcza w dobie kiedy wiedza jest na wyciągnięcie ręki.
Mnie nie interesowała nigdy informatyka ani medycyna. Zresztą studia skończyłam bo rodzice tak chcieli. Z mojej perspektywy był to zmarnowany czas. Z obecnej perspektywy. Powinnam od ukończenia szkoły średniej realizować swoje pomysły bo patrząc w przeszłość były bardzo dobre i miały duży potencjał. Brakło mi odwagi i wsparcia rodziców, zwłaszcza mamy dla której ukończenie studiów przez dzieci to był szczyt marzeń.
Hipolit a gdzie ja napisałam że wymagam jakiś deklaracji? Chcesz się czepiać, bo masz inne zdanie? Poza tym mówią do Wyborczej. Chyba że Wyborcza zmyślą.
Studia dały mi papier. Nie rozszerzyły horyzontów w żaden sposób. To akurat mam w gratisie od Boga że obdarzył mnie fantazją i możliwościami intelektualnymi. (...) A co do doktoratów. Mój szwagier ma i uczy w szkole średniej. Tak że jest naprawdę różnie.
To, że szwagier ma doktorat i uczy w szkole średniej zamiast np. być kierownikiem katedry jako profesor belwederski to w 90% jest konwekwencją jego działań.
Ale znasz to środowisko, czy tak sobie tylko teoretyzujesz?
Odrobinka jak się Ciebie czyta, to jakby czytało się o krainie szczęśliwości, gdzie wszyscy pracują dwa dni w tyg, w wolnym czasie hasają po łąkach i biegają za motylami. Koszty życiowe wynoszą pare zł, które się w poniedziałkowy poranek zarobi na cały miesiąc z góry.
Biznes w Polsce to łatwizna, zaś studia to katorga, zmarnowany czas, który robi z człowieka wraka pod każdym względem. Jak wiemy, tak nie jest.
Jakby córka wybrała studia, to daje rękę ze byś idealizowali studia. Ale pojawiała się ciąża wiec wyboru nia miała. Także ten wybór macierzyństwa strasznie wyidealizowalas. Szkoda, ze sztucznie ubarwiasz świat, który kolorowy aż tak nie jest.
Odrobinka jak się Ciebie czyta, to jakby czytało się o krainie szczęśliwości, gdzie wszyscy pracują dwa dni w tyg, w wolnym czasie hasają po łąkach i biegają za motylami. Koszty życiowe wynoszą pare zł, które się w poniedziałkowy poranek zarobi na cały miesiąc z góry.
Biznes w Polsce to łatwizna, zaś studia to katorga, zmarnowany czas, który robi z człowieka wraka pod każdym względem. Jak wiemy, tak nie jest.
Jakby córka wybrała studia, to daje rękę ze byś idealizowali studia. Ale pojawiała się ciąża wiec wyboru nia miała. Także ten wybór macierzyństwa strasznie wyidealizowalas. Szkoda, ze sztucznie ubarwiasz świat, który kolorowy aż tak nie jest.
Chciałam zacytować, nie podziękować Gdzie Odrobinka pisze, że prowadzenie własnej działalności oznacza obijanie się i ogólnie łatwiznę?? Chyba to oczywista oczywistość, że własny biznes to ciężki kawałek chleba, nienormowane godziny pracy, kupa formalności. Ale i satysfakcja może być ogromna, że tworzy się coś swojego i jest się niezależnym.
Od siebie dodam, że nie każdy ma ducha przedsiębiorczości czy ochotę na pracę w rodzinnej firmie. Mój tata jest drobnym przedsiębiorcą (mimo że wcześniej pracował na uczelni i prawie zrobił doktorat , a mama przepracowała większość życia w korporacjach. Na przedsiębiorcę nigdy nie miałam zadatków, nie mam tych cech charakteru, korporacji próbowałam w ramach praktyk i też podziękowałam, poszłam swoją drogą. A moja siostra owszem, rozwija na razie malutki własny biznes, ale już widzę, że też ma to coś. Mnie nigdy nie ciągnęło w tę stronę, męczyłabym się w takiej roli.
Dla kogoś tak i co z tego? Źle bo Ty uważasz inaczej? To jego życie. Przeżyj swoje tak jak chcesz i tyle. Bądź szczęśliwa tym życiem jakie wybrałaś. Potrzebujesz, by inni tez tak żyli, bo potwierdzi słuszność Twojego?
@hipolit pewnie że są minusy i koszty. Skupiam się na plusach i pewnie dlatego tak brzmię. Niemniej znam wielu przedsiębiorców drobnych, którzy sobie radzą mniej lub bardziej. Raczej nie brak im na życie, na podstawowe potrzeby. Nie pisze o jakichś zbytkach typu wczasy za granicą i braku pracy na co dzień. To jest zapierdol ale na siebie. Córka miała wybór. Do tej pory go ma. Nie uważam studiów za katorgę. Uważam że mają sens jeśli ktoś chce mieć zawód do którego są one potrzebne. Mnie studia nie robiły żadnego problemu. Raczej nieśmiałość i brak wsparcia co do realizacji moich pomysłów w tamtym czasie. Moja mama jest akurat z tych ludzi dla których praca w budżetówce jest szczytem marzeń i nie rozumiała ani ojca ani mnie w tych kwestiach. Zresztą możesz prześledzić moje wpisy sprzed kilku lat i moje poglądy w sprawie studiowania i wartości wykształcenia wcale się nie zmieniły. I tak, uważam że mając taki potencjał intelektualny jak moja najstarsza córka, to jest marnotrawstwo nie skończyć studiów. Zwłaszcza że ma talent do języków i do nauk ścisłych. Ale chce po swojemu i po prostu jej dobrze życzę i póki co jakoś sobie radzą, nie siedząc na garnuszku u rodziców ani na zasiłkach. Życie to generalnie praca. I koszty. Mnie się marzy firma rodzinna. Niestety nie każde dziecko o tym marzy. Przy okazji wystąpiły rozmaite trudności a ten akurat zięć do pracy tego typu nie za bardzo się nadaje, z różnych względów. Szkoda. Proponujemy czasem współpracę, ale póki co jest jeszcze bardzo niedojrzały, choć czego można się spodziewać po 21 letnim chłopaku bez zawodu, z wykształceniem podstawowym i takim który sam jeszcze nie wie czego chce. Robi wieczorowy ogólniak i kursy zawodowe. Więc jest nadzieja że się ogarnie. Mnie się podoba firma rodzinna bo to jest też sposób na budowanie więzi, uczenie odpowiedzialności i umiejętności.
Nie rozumiem tego wartościowania. Bycie wielodzietnym nie jest lepsze od bycia rodzicem jedynaka, jest inne. Bycie przedsiębiorcą nie jest lepsze od bycia etatowcem, jest inne. I tyle. Co kto woli.
@M_Monia mam wrażenie że masz misję do namawiania ludzi na kolejne dzieci. Tak naprawdę nie każdy się do tego nadaje. Nie każdy chce próbować i są różni ludzie. Pozwól co poniektórym uważać że 10 tysi to za mało na drugie dziecko i skup się na swoich dzieciach. Rozumiem że demografia to dla ciebie problem. Ja się tam cieszę bo mam dużą rodzinę. Co kto sobie robi ze swoim życiem to jego prywatna sprawa. Podobnie w jaki sposób wychowuje dzieci.
Mam kuzyna z tym czymś co go pchało do własnej dzialaności. Jednocześnie bez tego czegoś, co by gwarantowało stabilność. Co rusz zakładał nową firmę, która trochę podziałała i koniec. Zakredytowani po czubek, ale etat nie dla niego. Jasne, że to tylko pojedynczy przypadek, ale ludzie żyją, wybierają różnie. I własny biznes nie daje z automatu sukcesu.
Nie Np Tak byśmy nie mogli np powiedzieć że aborcja jest zła, a z płytkich pobudek "bo nie chce dziecka bo mam za małe mieszkanie, za mało miejsca w domu, jeszcze gorsza" , bo może kogos osadzi. To jest nadal bezimienne.
To może wyjaśnij KTÓTKO czym jest wg Ciebie aborcja?
@Beta ja nie wartosściuję. Każdy powinien wybrać taką drogę jaka jemu się podobno i na której czuje się najlepiej. Jeśli.pisze to o sobie, o naszej rodzinie o co poniektórych znajomych. O tym co myślę że jest dobre dla naszego konkretnego przypadku. Mam wrażenie że to Ty wartościujesz ludzi ze względu na wykształcenie. Dla mnie człowiek to człowiek. Z jednym da się porozmawiać i ma szerokie horyzonty z innym nie. I z mojego doświadczenia wynika że jest to zupełnie niezależne od poziomu ukończonych studiów czy kursów. Ty oczywiście możesz mieć inne doświadczenia. Co do zajęć dodatkowych to mam taką zasadę, że zapisuję na takie o jakie dziecko mnie poprosi. I jakie mam w zasięgu. A proszą o różne z różnych względów. Czasem z powodu zainteresowań, czasem z powodów towarzyskich. Tylko to się tyczy starszych dzieci niż przedszkolaki. Przedszkolaki chodziły do przedszkola i do zerówki i wystarczało im to towarzysko i rozwojowo.
Studia dały mi papier. Nie rozszerzyły horyzontów w żaden sposób. To akurat mam w gratisie od Boga że obdarzył mnie fantazją i możliwościami intelektualnymi. (...) A co do doktoratów. Mój szwagier ma i uczy w szkole średniej. Tak że jest naprawdę różnie.
To, że szwagier ma doktorat i uczy w szkole średniej zamiast np. być kierownikiem katedry jako profesor belwederski to w 90% jest konwekwencją jego działań.
Ale znasz to środowisko, czy tak sobie tylko teoretyzujesz?
Znam bardzo dobrze, bo brat ojca i jego żona są właśnie profesorami na jednej z wyższych uczelni w Polsce. Jak dla mnie jest to jedna z bardziej wymagających branż pod każdym względem - finansowym, zaangażowania czasowego i rodzinnego.
I oni też uważają, że to, czy doktorant zostanie profesorem belwederskim, zależy w 90% od niego?
Studia dały mi papier. Nie rozszerzyły horyzontów w żaden sposób. To akurat mam w gratisie od Boga że obdarzył mnie fantazją i możliwościami intelektualnymi. (...) A co do doktoratów. Mój szwagier ma i uczy w szkole średniej. Tak że jest naprawdę różnie.
To, że szwagier ma doktorat i uczy w szkole średniej zamiast np. być kierownikiem katedry jako profesor belwederski to w 90% jest konwekwencją jego działań.
Ale znasz to środowisko, czy tak sobie tylko teoretyzujesz?
Znam bardzo dobrze, bo brat ojca i jego żona są właśnie profesorami na jednej z wyższych uczelni w Polsce. Jak dla mnie jest to jedna z bardziej wymagających branż pod każdym względem - finansowym, zaangażowania czasowego i rodzinnego.
I oni też uważają, że to, czy doktorant zostanie profesorem belwederskim, zależy w 90% od niego?
Komentarz
Jak ktoś ma potencjał na habilitacje - niech robi
Jak ktoś na glazurnika (wiele osób wcale nie ma!) - niech nim zostanie
Bunt jest chyba na takie traktowanie, ze lepiej zrobic doktorat niz iść do branzowki
Moze i lepiej, ale to jak lepiej byc pieknym, mądrym i bogatym
Jak ktoś ma sredni potencjał, musi brać korki, kursy, nie wiadomo co, to po co?
Zresztą, potencjał intelektualny to jedno, a inne czynniki bywają ważniejsze. Najlepiej mają ludzie wszechstronnie uzdolnieni, którzy sami potrafią sobie stworzyc warunki do rozwoju i pracy, ale oni chyba rzadko podążają jakąś standardową droga. Jest kupa doktorów itp., którzy nie potrafią sobie zorganizować pracy, w pewnych tematach są jak dzieci we mgle. Jak ktoś umie sobie inteligencja załatwić pewne sprawy, to nie ma naturalnej stymulacji do rozwoju innych obszarów osobowości.
U nas czasem dzieci chodzą na zajęcia językowe, czasem nie. Najlepiej lubię pana Czesława, człowieka który mieszkał w USA, RPA i Polsce, uczył matematyki w Stanach, pływał na okrętach jako wojskowy, pisze śmieszne historyjki-zagadki i w ogóle nie przygotowuje do egzaminów typu szkolnego.
Najstarszy najwięcej nauczył się słuchając podcastów z fizyki i informatyki potrzebnych mu do samokształcenia w ED. Z podręcznikami zapoznaje się 2 tygodnie przed egzaminem, żeby przejrzeć słownictwo i gramatykę, i to mu wystarcza na 5-6 z podstawy.
Ciekawie uczył się angielskiego mój mąż. Nie miał ani w liceum, ani na studiach (miał rosyjski i francuski). Nie miał ani godziny lekcji w życiu. Najpierw słuchał angielskich piosenek i je tłumaczył. Potem przegrał na pendrive'a kurs Szkutnika i słuchał w kółko w samochodzie. Ma poziom taki, że pisze artykuły naukowe i dokumentację po angielsku, rozumie, tylko nie mówi. Ratuje go to przed delegacjami zagranicznymi.
Poza tym zawody usługowe siłą rzeczy powodują, że możesz świadczyć usługi dla osób słabo wykształconych. Ale to nie jest zatrudnianie prawnika, księgowego, lekarza tylko wykupywanie oferowanej usługi.
Studia dały mi papier. Nie rozszerzyły horyzontów w żaden sposób. To akurat mam w gratisie od Boga że obdarzył mnie fantazją i możliwościami intelektualnymi.
Moje dzieci są różnie zdolne. Pchać na siłę nigdzie nie zamierzam. Myślę że większość ma możliwość zdania matury. Ogromny potencjał ma najstarszą ale wybrała macierzyństwo i rodzinę. Trochę szkoda, natomiast uważam że nie mam prawa kwestionować jej wyborów a na rozwój zawsze jest czas tylko zależy od chęci i aspiracji, ewentualnie od potrzeby.
Ona zresztą miała multum zajęć dodatkowych które w ogóle nie przełożyły się na motywację do zdobywania wykształcenia mimo że z pewnością ja rozwinęły. Maturę z francuskiego zdała na 97% na poziomie dwujęzycznym. Tak że mówi i pisze i rozumie jak autochtoni.
A że do branżówki idą odpady to jasne. Bo większość rodziców ma aspiracje w stosunku do swoich dzieci i nimi realizuje swoje marzenia.
Generalnie jak się zastanowię to w ogóle nie mam jakichś marzeń dotyczących tego że moje dzieci będą kimś na jakimś stanowisku. Dla mnie najważniejsze żeby były samodzielne i szczęśliwe. I moralne.
A co do doktoratów. Mój szwagier ma i uczy w szkole średniej. Tak że jest naprawdę różnie.
Z obecnej perspektywy. Powinnam od ukończenia szkoły średniej realizować swoje pomysły bo patrząc w przeszłość były bardzo dobre i miały duży potencjał. Brakło mi odwagi i wsparcia rodziców, zwłaszcza mamy dla której ukończenie studiów przez dzieci to był szczyt marzeń.
Gdzie Odrobinka pisze, że prowadzenie własnej działalności oznacza obijanie się i ogólnie łatwiznę??
Chyba to oczywista oczywistość, że własny biznes to ciężki kawałek chleba, nienormowane godziny pracy, kupa formalności. Ale i satysfakcja może być ogromna, że tworzy się coś swojego i jest się niezależnym.
Od siebie dodam, że nie każdy ma ducha przedsiębiorczości czy ochotę na pracę w rodzinnej firmie. Mój tata jest drobnym przedsiębiorcą (mimo że wcześniej pracował na uczelni i prawie zrobił doktorat , a mama przepracowała większość życia w korporacjach. Na przedsiębiorcę nigdy nie miałam zadatków, nie mam tych cech charakteru, korporacji próbowałam w ramach praktyk i też podziękowałam, poszłam swoją drogą. A moja siostra owszem, rozwija na razie malutki własny biznes, ale już widzę, że też ma to coś. Mnie nigdy nie ciągnęło w tę stronę, męczyłabym się w takiej roli.
Córka miała wybór. Do tej pory go ma.
Nie uważam studiów za katorgę. Uważam że mają sens jeśli ktoś chce mieć zawód do którego są one potrzebne. Mnie studia nie robiły żadnego problemu. Raczej nieśmiałość i brak wsparcia co do realizacji moich pomysłów w tamtym czasie. Moja mama jest akurat z tych ludzi dla których praca w budżetówce jest szczytem marzeń i nie rozumiała ani ojca ani mnie w tych kwestiach. Zresztą możesz prześledzić moje wpisy sprzed kilku lat i moje poglądy w sprawie studiowania i wartości wykształcenia wcale się nie zmieniły.
I tak, uważam że mając taki potencjał intelektualny jak moja najstarsza córka, to jest marnotrawstwo nie skończyć studiów. Zwłaszcza że ma talent do języków i do nauk ścisłych. Ale chce po swojemu i po prostu jej dobrze życzę i póki co jakoś sobie radzą, nie siedząc na garnuszku u rodziców ani na zasiłkach.
Życie to generalnie praca. I koszty. Mnie się marzy firma rodzinna. Niestety nie każde dziecko o tym marzy. Przy okazji wystąpiły rozmaite trudności a ten akurat zięć do pracy tego typu nie za bardzo się nadaje, z różnych względów. Szkoda. Proponujemy czasem współpracę, ale póki co jest jeszcze bardzo niedojrzały, choć czego można się spodziewać po 21 letnim chłopaku bez zawodu, z wykształceniem podstawowym i takim który sam jeszcze nie wie czego chce. Robi wieczorowy ogólniak i kursy zawodowe. Więc jest nadzieja że się ogarnie.
Mnie się podoba firma rodzinna bo to jest też sposób na budowanie więzi, uczenie odpowiedzialności i umiejętności.
Rozumiem że demografia to dla ciebie problem. Ja się tam cieszę bo mam dużą rodzinę. Co kto sobie robi ze swoim życiem to jego prywatna sprawa. Podobnie w jaki sposób wychowuje dzieci.
Co do zajęć dodatkowych to mam taką zasadę, że zapisuję na takie o jakie dziecko mnie poprosi. I jakie mam w zasięgu. A proszą o różne z różnych względów. Czasem z powodu zainteresowań, czasem z powodów towarzyskich. Tylko to się tyczy starszych dzieci niż przedszkolaki. Przedszkolaki chodziły do przedszkola i do zerówki i wystarczało im to towarzysko i rozwojowo.